Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 21 listopada 2025 19:48
PRZECZYTAJ!
Reklama

Miłości nie kupimy

We wrześniu Jadwiga Hernas z Bierunia obchodziła 102 urodziny. Urodzona w 1923 roku w Kostuchnie, w rodzinie górniczej, przeżyła całe stulecie pełne zmian, trudów i pięknych chwil. Choć życie nie zawsze ją oszczędzało, dziś mówi o nim z wdzięcznością i spokojem.
Miłości nie kupimy

Jak wyglądało Pani dzieciństwo?

Dzieciństwo wtedy wyglądało inaczej niż dziś. Wychowałam się niedaleko kopalni Boże Dary na Kostuchnie. Od małego trzeba było pomagać - gęsi i kozy paść, w polu pracować. Nie było czasu na zabawy, dopiero wieczorem po skończonej robocie. Jak chciałeś jeść, to musiałeś pracować i to od najmłodszych lat. Ale mimo wszystko wspominam ten czas dobrze. Bardzo lubiłam bawić się w chowanego.

A szkoła?

Szkołę lubiłam bardzo, i nie chwaląc się - mogłam się zaliczać do lepszych uczennic. Byłam ambitna. Nauczyciele mówili: „Z tej mąki będzie chleb” i namawiali, żebym poszła dalej do gimnazjum. Ale to było nie do pomyślenia - 120 złotych czesnego miesięcznie to był majątek. Rodziców nie było stać, a potem przyszła okupacja.

Co zapamiętała Pani z okresu wojny?

To był bardzo trudny czas. Miałam pięciu braci, ale czterech z nich niestety nie wróciło z wojny. Każdy dzień był pełen lęku - o siebie, o bliskich, o to, co będzie jutro.

Czym się Pani wtedy zajmowała?

W czasie okupacji pracowałam jako pielęgniarka w Opolu. Chciałam pomagać ludziom - tam nauczyłam się, że każde życie jest warte troski. Po wojnie wróciłam do rodziców, żeby im pomagać i być ich podporą. Kuszono mnie możliwością wyjazdu na Zachód, ale nie mogłam ich zostawić. To była moja rodzina, mój obowiązek.

Wspominała Pani, że najpiękniejsze lata to czas narzeczeństwa.

Tak. To był najpiękniejszy okres w moim życiu. Narzeczeństwo i pierwszy rok małżeństwa - krótkie, ale bardzo szczęśliwe. Mój mąż zachorował i odszedł, gdy miałam 24 lata. Ale to, co przeżyliśmy, było pełne miłości, czułości i wzajemnego szacunku. Tego się nie zapomina. Miłości nie kupimy - trzeba ją w sobie wykrzesać i dzielić się nią. To coś, czego człowiek najbardziej pragnie.

Jak trafiła Pani do Bierunia?

Po wojnie naszą działkę w Kostuchnie zabrało państwo polskie. W zamian dostaliśmy ziemię w Bieruniu - miasteczku, którego wtedy w ogóle nie znałam. Grunt był ciężki, kamienisty, ale powoli, powoli razem z córką postawiłyśmy domek. Teraz żyjemy tu spokojnie i szczęśliwie. Mamy ogródek, sąsiadów, którzy pomagają. Żyjemy zgodnie, dzięki Bogu.

A jak wygląda Pani życie rodzinne dziś?

Mam dwoje dzieci, już mocno dorosłych - Halinkę i Bogdana. Córka mieszka ze mną, a syn Bogdan na Hołdynowie. Cieszy mnie, że jesteśmy blisko siebie, wspieramy się nawzajem i możemy dzielić codzienne chwile. Rodzina to największy skarb.

Jak wyglądało Pani życie po wojnie?

Do pracy jeździłam rowerem z Kostuchny do Lędzin - przez las. Ciężko było, ale człowiek był młody, to się nie narzekało. Pamiętam też, jak raz byłam świadkiem lądowania spadochroniarzy, obcych - chyba Anglików. Nie podeszłam do nich, bałam się, dziś trochę tego żałuję.

Gdzie później Pani pracowała?

Później przeniosłam się do Mysłowic, do pracy w centrum, w klubie spółdzielczym. To była już inna praca, bardziej między ludźmi. Organizowaliśmy spotkania, zabawy, życie kulturalne. Lubiłam to, bo zawsze byłam otwarta i lubiłam towarzystwo.

Czy przy tylu obowiązkach jakie kobiety mają w dzisiejszych czasach, udawało się Pani znaleźć czas na swoje pasje?

Tak, bardzo lubiłam i lubię do dziś śpiewać, a przez wiele lat śpiewałam w zespole Bierunianki. To były wspaniałe chwile - spotkania, próby, koncerty... Muzyka dawała mi dużo energii i radości.

Śpiewała Pani sama czy z rodziną?

W pewnym momencie prowadziłam tam nawet wnuka, Dawida. Śpiewaliśmy razem, a on bardzo chętnie chodził na próby. To były piękne chwile wspólnego spędzania czasu - muzyka zawsze scala ludzi.

A czy są jeszcze może inne przyjemności, które przez całe życie Pani towarzyszyły?

Bardzo lubię wiersze i do dziś pamiętam wiele z nich. Chętnie Panu zaraz któryś z nich zaprezentuję... (Pani Jadwiga zaprezentowała wiersz „Paweł i Gaweł” A. Fredry).

Pani Jadwigo, ma Pani piękną cerę - proszę zdradzić, jak można taką piękną cerę zachować przez wiele lat?

Całe życie używałam tylko kremu Nivea. Nic więcej mi nie było potrzebne. Naprawdę tylko ten krem Nivea.

Co, Pani zdaniem, jest najważniejsze, żeby żyć długo i szczęśliwie?

Przede wszystkim trzeba być dobrym człowiekiem. Nie zazdrościć, nie gniewać się, pomagać, jak się tylko da.

Co jest dla Pani w życiu najważniejsze?

Bardzo cenię sobie język śląski, przyjaźń z drugim człowiekiem bez kłótni, uczciwość i nieobgadywanie innych. Ślązacy to dobrzy ludzie. A moim zdaniem miłość potrafi każdego nawrócić.

Dziękujemy za rozmowę.

Pani Jadwiga zakończyła nasze spotkanie słowami: „Tu jest mój kraj, tu moja ojczyzna, tu każdy kwiat do mnie się przyzna.”

Rozmawiał 
Sławomir Rosowski 

źródło: Rodnia wydanie listopad/2025



Podziel się
Oceń

Komentarze

PRZECZYTAJ
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama