Tak jak w wielu śląskich zakładach pracy pierwszą iskrę do protestu wywołało zatrzymanie liderów „Solidarności”. 14 grudnia na masówce w cechowni Piasta wygwizdano dyrektora usiłującego przemawiać do górników.
Następnego dnia rozpoczął się podziemny protest.
Ponieważ do zmiany, która nie opuściła kopalni, dołączyła kolejna, pod ziemią znalazło się niemal tysiąc osób. Do kolegów z poziomu 650 - po ryzykownym przejściu po drabinach - dołączyli górnicy z poziomu 500, a po nich kolejni z następnej zmiany. Wszyscy zostali rozlokowani po całej kopalni. Funkcjonowała dystrybucja żywności, a oddziały utrzymywały między sobą lokalną łączność. Kiedy na dole znalazło się już dwa tysiące osób, dyrekcja zablokowała szyb zjazdowy. Strajkujących to nawet ucieszyło, bo większa ich liczba nie miałaby się już gdzie zmieścić. A lekko nie było. Bez ciepłych napojów, toalety, o chlebie i wodzie z rurociągu pożarowego. Przesyłaną przez dyrekcję gorącą zupę odsyłali w obawie przed otruciem. Spali na wilgotnych deskach, człowiek przy człowieku. A mieli przecież alternatywę.
W każdej chwili ten, kto chciał się wycofać, mógł wyjechać na powierzchnię. Najpierw organizowali podziemne wieczory kabaretowe. Potem były już głównie modlitwy, w których uczestniczyli przepuszczani na dół księża. Dzięki nasłuchowi Radia BBC dowiedzieli się o pacyfikacjach innych zakładów, a 16 grudnia o dramacie kopalni Wujek, gdzie siepacze Jaruzelskiego zastrzelili 9 górników.
Od pierwszych chwil buntu ludźmi targały niesamowite emocje.
W momencie, w którym dowiedzieli się, że strajkujący z kopani Wujek zostali rozstrzelani, pojawił się też strach. Pozwalano żonom górników rozmawiać ze strajkującymi telefonicznie, by namawiały ich do wyjazdu na powierzchnię. Gdzieś mimochodem padały słowa o możliwości zalania kopalni razem z ludźmi lub użyciu gazu paraliżującego. Dzień przed Wigilią wstrzymane zostały dostawy żywności. Górnikom nie pozwolono również na wymianę zużytych lamp. Życie pod ziemią stawało się coraz trudniejsze. Wigilia była dniem krytycznym. Był kawałek śledzia i suchy chleb. Górnicy powtarzali wtedy życzenia, żeby to była „ostatnia taka Wigilia w ich życiu”. W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia górnicy zaczęli rozważać przerwanie strajku. 28 grudnia o godzinie 18.00 ostatni strajkujący opuścili poziom 650 metrów. O kilka dni krócej - do świąt Bożego Narodzenia - trwał strajk w kopalni Ziemowit w Lędzinach. Wielu uczestników musiało ponieść konsekwencje swoich działań. Dyscyplinarnie zwolniono około tysiąca osób. Z dokumentów odnalezionych po latach wynika, że komunistyczne władze planowały pacyfikację kopalń. Przygotowano szczegółowe plany interwencji milicji i wojska, a także użycia wozów bojowych i broni palnej. Prawdopodobnie fakt strajkowania pod powierzchnią ziemi uniemożliwił te plany i sprawił, że górnicy Piasta i Ziemowita uniknęli losu zabitych kolegów z kopalni Wujek.







Komentarze